Professional Documents
Culture Documents
III. 21 Listopada2
Zostawie swoje dziatki Wrd grzmotu wojennych dzia Ju aobny tren rozbrzmiewa Niespakanych nigdy cia. Twa pielgrzymka ju skoczona Id wic Panie tam gdzie bl Udrk si ju nie dokona Gdzie najwyszy wada krl. Z Mu pokon, ty, ktrego Kocha i czci wierny lud I poczysz si z Elbiet W odpoczynku za cny trud. Nam, ktrzy Ci kochalimy Pozostaje smutny pacz I odczucie nieustanne e umiera ju nasz wiat.
IV. Wybr
Jecha onierz na granic Kuty na nogi swe cztery Pyta dzieci bladolice: mier od Dumy czy Cholery? Rozmiar obu jest podobny Jedno wsacz, drugie siwy Kade sposb ma nadobny Twego zejcia z ziemskiej niwy. Oba wezm ci w opiek Szpital bdziesz mia za darmo Kuracyja twa w budecie Dziurk pozostawi marn. O Cholerze mwi mdrzy e chocia jest z niej miernota e myleniem si przeciy Zawsze lepszy od wariota. Lecz widz teologowie, A take ekonomici, I z Dumy nowy Salomon Niezawodnie si nam zici. Staroytny krl nie umia La wina z pustego dzbana Nowy sposb wyrozumia Z nieba spadnie zota manna. ywot wasz bdzie wietlany Wybierzecie za dni cztery Gdy nasz kraj cierpi zalany mier od Dumy lub Cholery.
V. Finisz
Napisali dziennikarze Czego rozum nie wykae W pierwszej turze wielkiej walki Wygra Grzegorz Napieralski I chocia odpad z turnieju Pokochao go dwch gejw. Nagle swoje ujawnili Orientacyje pedryli I w defensora mniejszoci Dup wa bez litoci Ten chce da tym, tamtym zabra, Drugi wszystkich pragnie nabra Z budetu lc milijardy, Ktre jake tam dotary Gupiec powie spady z nieba I kademu da je trzeba! Mdry nie wierzy w podarki Wszak to z jego marynarki Urzdniczek je wyciga I co druga stwka wsika. Kandydaci nadal walcz, Kady ludu chce by tarcz Uchroni go od powodzi Wszak powiedzie nie zaszkodzi. Milczy biedny Napieralski Widzc ten taniec pedalski Wyjdzie z tego chyba zero Wszak on przecie jest hetero.
Przy odrobinie dobrej woli jedno zdanie z Arystotelesa mona by tak zinterpretowa, chocia byoby to do nacigane.
10
IX. Erotyk
Dzie ten dzisiejszy jania mi nadziej Ujrzenia ciebie w caej twojej krasie Jednak inaczej los zrzdzi zoliwy. Gos twj jedynie, o jaka to rozkosz, Sysze mi dano bez monoci mowy Ust twoich obrys barwy rubinowej Mam przed oczyma z tsknot wzdychajc. Snu mnie pozbawia myl nieustajca Jak wej w twe serce swoje ci oddajc Aby w pomieniach mioci prawdziwej Spon wraz z tob Panu na ofiar.
11
X. Koniec uczucia
Wygasa powoli pomie, Ktry pali moje serce Krtko kilka dni zaledwie Od poruszenia czsteczek Skurczu bonek i moteczkw Unoszcych n by przebi Zawr ukadu chodzenia, Nie wiedziay, co czyniy.
12
XI. Nostalgie
Mylc, e nigdy ciebie nie kochaem Szedem przy tobie i okiem zmarniaym Patrzyem wok bojc si naruszy Przestrzeni, ktre bramami s duszy. Ty wzrok spucia, umiech wyparowa Co zdobi licznych ustek twoich owal, Bylimy razem, a jednak daleko Odrzuca nas nurt twj, o czasu rzeko. Nieskoczonoci postaci podobna Wszystko zabierzesz, niczego nie oddasz Spojrzenia nasze zetkny si nagle I jak gdy kaci otworz zapadni Oddech skazaca wstrzymuje szarpnicie Tak patrzylimy na siebie daremnie. Szalestwem zda si mie jeszcze nadziej, Ale ja pragn, cierpi i szalej.
13
XII. Sonecik
Nic nas nie czy, a jednak twarz twoja Ciepem napenia serca mego gbi Stsknione myli nieustannie kbi Snu nie zaznaj istna paranoja. Ju czas odpoczynku mnie nie raduje Gdy dwiczny gos twj w nim mi niesyszalny O racz wysucha mych westchnie bagalnych Niech mnie warg twoich czerwie ucauje. Twe wosy pyn jak zote strumienie Sigajc piersi ksztatnych niewymownie Kryj biel szyi wzburzonym pomieniem. I chocia moe czyni niestosownie Mimo zakazu kieruj me oczy Ktobie za ktr szczcie moje kroczy.
14
XIII. Upadek
Pewnej nocy zostaem niemal kanonizowany Powiedziaem kilka sw Nie wiem nawet jakich Jakbym to nie ja mwi. Wywyszony mimowolnie poczuem si mocny I zaryzykowaem Wszystko zawalio si pod naporem bota Opuszczajcego moje serce Peen radoci rozmazaem je po caym sobie Nuaem si w jego ulotnej rozkoszy A z rany zacza pyn krew Spojrzaem, powoli zaczem unosi si z kolan lizgajc si w kauy bota straciem rwnowag Tsknota bya przecie tak wielka Uboconego, rozdartego Podtrzymay mnie rce bielsze nili niegi Z mioci kierujc ku wiatu.
15
XIV. Ziele
Pewnego dnia Obudziem si na przepiknej ce Bezkres zieleni rozpociera si Ze wszystkich stron Przed mymi oczyma Wska rysa czerni Przecinaa niczym gigantyczna kolumna bkit horyzontu Rozkoszujc si cudown woni rosncych wok kwiatw Leaem na trawie Mijay dni i noce Ich jednostajno stawaa si coraz bardziej nuca Tylko jedno zdawao si dawa nadziej odmiany Wyruszyem wic Po dugiej wdrwce bez snu i pokarmu Doszedszy do celu Padem na ziemi i zapakaem Obiektem moich nadziei bya czarna twarda kolumna obsydianu Zaamany zorzeczcy zaczem si powoli wspina na t ska Nie odpoczywajc posuwaem si w gr Centymetr po centymetrze Pot i krew spyway wzdu napitych mini A grymas blu raz po raz wykrzywia twarz Na szczycie okazao si i kolumna mroku w rodku jest pusta Nagle delikatny za spraw delikatnego wietrzyku straciem rwnowag Majc do wyboru pewn mier I niepewny mrok Z caej siy przechyliem si do przodu Oddajc si mikkim objciom ciemnoci
16
17
18
XVII. Taczmy
W czerwcowym socu na zielonej trawie W parku gdzie dumnie krocz nieraz pawie Chwyciwszy nagle do Tw gadk bia W tan Ci porwaem rozemian ca Wirowalimy przy sowiaskich dwikach Zapominajc o wszelkich udrkach To byo ycie szczcie pikno mio4 Wic nie czekajc a wpadn w zawio Taczmy, niech jcz deski tej podogi Niech jej nie dadz wytchn nasze nogi Obrt i podskok Blisko i daleko Przytup i na bok W prawo i na lewo Nigdy nam w yciu nie do tej radoci Taczmy wic zawsze do pnej staroci!
W kadym razie w pewnym zakresie, poza tym mio w miar pasuje do rytmu.
19
20