You are on page 1of 1

Wieczorem Soce dopiero co zaszo za horyzontem. Ciemnoci nie byy jeszcze zupene. Cienie zdyy rozpyn si w pmroku.

Latarnie uliczne sczyy blask zastpczy na brudne ulice, na puste chodniki. Jeszcze jaka chmura kpaa si w ostatnich promieniach Soca. Nonsens, nie byy one ostatnie nie byy te pierwsze. Wczeniej byo wiele, pniej bdzie wiele. Dzi jednak skoczyo si. Ta pora dnia, ktr ludzie w dalekich stronach, tam gdzie komu wci na czym zaley, nazywaj wieczorem, wlizgna si do naszej rzeczywistoci. Dwadziecia metrw ponad poziomem chodnika. Otwarta przestrze wok. Jeszcze kilka minut temu promienie sabego, czerwonego soca muskay jego twarz. Teraz ju nie. Wszystko co dobre kiedy si koczy, podobnie jak wszystko to co ze. Nie uwaa by wieczr by zy ani dobry. Wszystko si kiedy koczy, nawet to co nie jest ani dobre ani ze. Jednak tymczasem mg swobodnie spoglda w ciemno spowijajc bruk gdzie tam w dole. Czeka. Czu dokadnie faktur betonowych klockw pod nogami, czu kawaek ukruszonej papy wpijajcy si w palce. Nie byo potrzeby zabierania butw w t podr, droga nie bya przecie daleka i wioda wci tylko w d. Pierwsza gwiazdka nie chciaa pojawi si na niebie, dla niej byo jeszcze za wczenie, dla niego by to waciwy czas. Mia nadzieje e j ujrzy, pomimo wiate miasta, pomimo chmur. Ona wskae mu drog, ona wyda mu rozkaz. Zawsze jaka ona wydawaa rozkazy. Nagrzane w cigu dnia powietrze unosio si ociale znad ziemi docierajc powoli na dach szeciopitrowca. Zapach wiosny przebija si przez odr spalin, przez smrd ludzkiej ciby. Ta jedyna i niepowtarzalna wo ktra przynosi ze sob myli o zbawieniu. Ten jedyny niepowtarzalny czas ktry daje nadzieje. Chon j przez skr na obnaonych ramionach. Tyle myli naraz. Tyle moliwoci. Wiosenny wieczr kae spoglda w ycie, a gwiazda, ktra nakae ruszy w ciemno, nie chciaa si pojawi. Gsia skrka na rkach i sercu. Tysic motyli w odku wykonujcych swj obdny taniec. Ju nie patrzy na ciemny bruk w dole, przyglda si toncemu w mroku lasowi dachw i anten. Przyglda si oknom mieszka, tylko tym rozwietlonym, tylko tym ktre jeszcze yy. Nagle jego psychika zakazaa mu myle o tym co jest w dole. D nie istnia, istniay tylko te dachy i te wietliste okna. Nie ma ciemnego bruku, nie mam betonowego dachu pod stopami, nie ma gwiazdy, ktra, cho wysoko, wskazuje drog w d. Daa znak. Jeden przelotny bysk. Tylko kontem oka j zauway nim skrya si za chmury. Wiedzia co mam zrobi, wiedzia jakie polecenie mu wydaa. Zawsze sucha polece. Motyle taczyy, myli wiroway. Chodnik w dole wrci do rzeczywistoci. wiata okien zgasy nagle jak zdmuchnite wiece. Cay wiat zamkn si w jednym jedynym kroku. Czowiek zawsze powinien dy naprzd, a on mia wanie wykona najwaniejszy ruch na tej drodze. Minie tay. Nieomal czu krople adrenaliny na jzyku. Wzrok skupi si tam gdzie jeszcze przed chwil bya ona, jego szczliwa gwiazda, przewodniczka, kapanka. Zacz paka. zy spyway na brod i kapay na nieobute stopy. Musia, pozbawia go wyboru. Pry minie, gotowa si do skoku. Wszystko w jego wiadomoci uoyo si w spjn, jasn cao. Cel by klarowny, wszystkie rodki do jego osignicia dostpne, rozkazy wydane. Nie byo ju motyli i chaosu, by tylko krok naprzd. Spazm blu przeszy ydk. Potraktowane dawk adrenaliny minie odmawiay posuszestwa. Mka promieniowaa, signa ju uda i posuwa si wci w gr. Gdy dotara do brzucha jedyne o czym mg myle to agonia ktr przeywa. wiadomo chwycia si blu jak ostatniej deski ratunku. Przypomnia sobie te wszystkie chwile gdy cierpia, przypomnia sobie te wszystkie chwile gdy po cierpieniu przychodzia ulga. Wiedzia co ma zrobi. Jeden krok i byo po wszystkim. Bl wci penetrowa jego ciao, adrenalina wci sczya si w yy, ale to by koniec. Drugi krok by ju tylko formalnoci, trzeciego i czwartego nie zauway. Nie wykona swojego rozkazu, nie dzi, nigdy.

You might also like